czwartek, 13 marca 2014

Sweet memories

Muszę uporządkować myśli. Tego co się dzieje w mojej głowie nie da się ogarnąć, nie mogę, nie potrafię.

No więc... wiem, wiem, nie zaczyna się zdania od no więc.

Na wstępie muszę opisać moje jedzeniowe dziwne życie. Nie jem, dzisiaj zjadłam trzy bułki przez caly dzień i nie czuję głodu. No cóż, zdarza się, powiecie. Ale nie, to trwa już jakiś czas. Do każdego posiłku ładuję tyle kalorii ile tylko jestem w stanie wpakować bo wiem, że następnego już może nie być tego dnia. I to nie dlatego, że nie chcę, tylko dlatego że nie potrzebuję jedzenia. Chore, to się zaczęło robić chore bo jestem z tego dumna, schudłam, przed wczoraj ważyłam 56,5 kg. Nie powinno mnie to cieszyć bo nie schudłam zdrowo...

Miłość, to jest temat który chcę dzisiaj poruszyć. Przepraszam jeżeli będę tym kogoś męczyć, to będzie długi wywód, więc najlepiej jeśli już teraz czytający przestaną czytać. Nie polecam...

Była bajka przez pierwsze tygodnie. Interesował się mną, ja interesowałam się nim. Chciałam wiedzieć wszystko. On nie pytał nigdy o nic ale widać było, że słuchał z zainteresowaniem tego co mam do powiedzenia. Chciał mi pomagać na wszystkie sposoby. Często mnie przytulał, często całował, często się widzieliśmy, chciał przy mnie być, zasypiać, budzić się, odpoczywał przy mnie, widać to było. Widać było, że mu zależy na tym wszystkim, żeby to trwało jak najdłużej. Zakochani, wyznawaliśmy sobie miłość, jakies wzajemne zauroczenia. Co prawda ja czekałam z tym, żeby nie przesadzić na początku, nie chciałam, żeby wiedział co czuję. Nie chciałam, żeby za szybko poczuł się pewnie. Ale coś poszło nie tak....

Zjebałam, zakochałam się poważnie i zaczęłam robić kompletnie irracjonalne rzeczy typu wybaczanie kiedy nie powinnam wybaczać, naciskanie, żeby u mnie został, kiedy on chciał robic coś innego (przecież każdy potrzebuje odrobiny czasu dla siebie, o który ja byłam zła jeśli nie spędzał go ze mną), obrażanie się o każdą pierdołę bo "mnie zabolało" bo "jestem taka wrażliwa". Żałosne, wiem. Przydusiłam to zanim się na dobre zaczęło rozwijać, wiem.

Jak mam to usprawiedliwić? Nie spodziewałam się, że jestem zdolna odczuwać to co czuję teraz. Myślałam, że jestem zimną suką, niezdolną do głębszych uczuć, myślałam że to mi się nie przydarzy. Do tej pory miałam odwrotnie, to faceci tak zachowywali się wobec mnie.  Dusili mnie swoją miłością i to był koniec wszystkiego, przestawało mi zależeć i zanim się orientowali i chcieli naprawiać było za późno, już lałam na wszystko. Mam teraz dokładnie to samo tylko z ich perspektywy. Tylko do tej pory nie wiedziałam, że można tak się zachowywać będąc świadomą konsekwencji. Myślałam że ludzie robią to nieświadomie a ja przecież dobrze wiedziałam, że jeśli nie przestanę to wszystko będzie tak właśnie wyglądać jak jest teraz.

Ostatnim razem jak się widzieliśmy zapytał mnie w jaki sposób chciałabym żeby ze mną zerwał. Czy to była aluzja czy nie, wie tylko on. Nie potrafię racjonalnie ocenić, obiektywnie spojrzeć na to z boku.
Z jednej strony tego typu głupie pytania zadawał, żeby mnie troszkę zdenerwować, popatrzeć jak się wkurzam, potem przytulić, przeprosić i pośmiać się z mojej reakcji. Z drugiej strony nie zrobił tego, nie przytulił, nie przeprosił...
z jednej strony nie zareagowałam negatywnie, więc nie miał za co przepraszać. Zapytałam tylko "dlaczego pyta" na co dostałam odpowiedź "a tak sobie" i koniec. Z drugiej strony nie jest głupi, musiał sobie zdawać sprawę, że przegiął (gdyby to był żart).
Z jednej strony zareagowałam dobrze ignorując to pytanie, uniknęłam kolejnej kłótni o pierdołę, z drugiej strony, źle bo jeśli to nie była pierdoła to powinnam to rozwinąć.

Ale najgorsze jest to, że boję się to zmienić. Boję się, że jeśli trochę odpuszczę to okaże się, że jemu kompletnie nie zależy. Wiem, że tak byłoby najlepiej, nie męczylibyśmy się nawzajem. Ale mam porysowaną psychikę, boję się panicznie odrzucenia. Dlaczego nie przerwałam tego na początku, teraz nie musiałabym zastanawiać się nad takim problemem?! Rozwala mnie to od środka, nie mogę się na niczym skupić, nie mówiąc już o chodzeniu na uczelnię. Nie wiem jak to odkręcić, chyba się nie da. Cały dzień biję się z myślami i próbuję powstrzymać przed napisaniem, żeby przyjechał. Gdzie się podział cały mój racjonalizm, samozaparcie, dystans?! NO GDZIE TO JEST!

Muszę odzyskać równowagę, muszę zacząć panować nad sobą. Takie rozchwianie męczy i wykańcza.

"Prawdziwie kochasz wtedy, kiedy nie wiesz dlaczego"
Lew Tołstoj
"Miłość jest grą, kto pierwszy powie kocham-przegrywa"
Jonathan Carroll




3 komentarze:

  1. przeczytałam wpis do końca...musiałam...moja sytuacja znacznie się różni od Twojej, ale również dotyczy miłości, zwiazku i strachu przed odrzuceniem. Nie potrafię Ci pomóc, bo sama mam milion pytań, na które próbuję znaleźć odpowiedź...
    3maj się :*

    co do pulsometru, to używam, go tylko podczas ćwiczeń, ale na upartego można go nosić 24h na dobę ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaję mi się że jednak coś w was przygasło. Jesteś pewna że obie strony czuły prawdziwą miłość, a nie tylko zauroczenie? Być może to nie jest wszystko proste. Czas pokaże. Trzymaj się cieplutko!

    http://odnalezc-harmonie.bloog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze? Jest tragicznie. Nienawidzę siebie za to, że regularnie rozpieprzam sobie organizm używkami typu alkohol i inne substancje. A tak bardzo chciałbym być idealny. No cóż, muszę się zmotywować.

    OdpowiedzUsuń