niedziela, 8 czerwca 2014

Nie wiem

Ok. Co się tylko spotkam z kimkolwiek kto go zna dowiaduję się nowych rzeczy... jestem złym człowiekiem, nie układa mu się z tamtą dziewczyną xD a ja mam z tego dziką radochę!

Zaliczyłam już prawie wszystkie rzeczy które miały mi pomóc uporać się z tym uczuciem oszukania
- porozmawiałam z jego bratem o całej sytuacji
- po czym dałam mu kosza (bratu), bo za dużo sobie po pijaku pozwalal
- porozmawiałam z jego najlepszym kumplem
- któremu też dałam kosza bo też za dużo sobie pozwalał
- dowiedzialam się, że jego związek wisi na włosku
- wszyscy (łącznie z najlepszym kumplem i rodzonym bratem) przyznają, że potraktował mnie jak swinia
- pokazałam mu, że świetnie bawię się bez niego
- pokazałam wszystkim, że świetnie bawię się bez niego

została mi jeszcze bezpośrednia konfrontacja z nimi... ale to już może być trudniejsze bo nie wiem czy mi przeszło czy nie. Jeśli coś jeszcze czuję to nie będę nad sobą panować albo w jedną albo w drugą stronę.

A jak moje jedzenie? ;) Zachwiane, jem ogromne ilości fast foodów, siedzę potem i płaczę, że jestem gruba. Wczoraj było ładnie, 4 bułki przez cały dzień a potem na wieczór jajecznica z jednego jajka bez soli... dzisiaj owsianka, pare nektarynek, nóżki kurczaka z obiadu, zupa... niby zdrowo ale dużo. Ale już nie mogłam wytrzymać, nie jadłabym gdybym nie miala 4 prac zaliczeniowych na jutro... a tu czeka kolejka filmów "buntownik z wyboru" "pretty woman" "twarda sztuka" no nie dam rady...

Jedną pracę zaliczeniową piszę o anoreksji, mam napisać recenzję ksiażki, wybrałam  "Chudą" będzie mi łatwiej. Boję się tylko że nie będzie do końca tak obiektywna jak bym tego chciała.

Zupa jest bez smaku... aż wstyd. Robię mały eksperyment, walę otręby pszenne wszędzie gdzie tylko mogę. Ciekawe czy to rzeczywiście pomaga schudnąć albo przynajmniej nie tyć.




środa, 28 maja 2014

Nowy rozdział

Poddaję się, wszystko się posypało, miłości nie ma, sensu nie ma, nadziei nie ma.

Od jutra zaczynam chudnąć :P

Mniej więcej co działo się w moim życiu:
NIC

Wszystko minęło, rozeszliśmy się, potem dowiedziałam się że mnie oszukiwał w końcowej fazie ;) uśpiłam czujność tylko i wyłącznie dla tego jednego człowieka, tylko jemu zaufałam bezgranicznie. A on mnie oszukał. Nie żałuję, to jest lekcja, uczę się na błędach, żeby tylko nie te cholerne konsekwencje w mózgu...

...tak, już nigdy nie zaufam nikomu. Brzmi patetycznie i infantylnie ale to jest prawda, nie potrafię zaufać żadnemu facetowi. Jak patrzę na szczęśliwe pary to cały czas zastanawiam się czy laski są takie szczęśliwe bo to facet pozwala im myśleć że wszystko jest dobrze czy one zwyczajnie nie zauważają że facetowi nie wolno ufać? Z resztą o czym ja mówię, wśród moich znajomych w przeciągu jednego miesiąca było chyba z 5 rozstań, nie ma wokół mnie szczęśliwych par, same zdradzone, porzucone, oszukane, zamienione. To jakaś plaga!

Od ponad miesiąca nie mogę jeść... najpierw problemy sercowe, potem brak kasy. Jak już miałam na coś ochotę to starałam się żeby to były jak najbardziej kaloryczne posiłki. Schudłam niemiłosiernie :) piękniałam, ale ostatnio poczułam się lepiej i niestety zaskoczył mnie taki efekt jojo jak się pewnie domyślacie. Czyli od nowa 57,5 kg. No i od jutra zbijanie wagi, dzisiaj sobie jeszcze pozwolę ponadrabiać braki witaminowe, mikro- i makro-elementowe.

Moja miłość jak szybko się zaczęła tak szybko się skończyła. Powodu do tej pory nie znam, dowiedziałam się natomiast, że kiedy się ostatecznie pokłóciliśmy już następnego dnia miał dziewczynę (wniosek prosty). "To straszne" pomyślicie, "tak się nie robi" powiecie, "świnia z niego" powiecie (ja bym powiedziała złamany kutas), ale Kochani, uwierzcie mi to nie jest jeszcze najgorsze. Ta kurewska świnia zdradzała mnie z byłą dziewczyną swojego własnego rodzonego brata z którą brat zerwał tydzień wcześniej xD AŻ MI WSTYD że byłam z takim człowiekiem.

Koniec, nie będzie więcej komentarza!

talerz kaszy gryczanej z warzywami na patelnię (niewielki)
dwie bułki razowe z szynką konserwową i ogórkiem
fishmak+frytki+pepsi z northfisha
4 banany

wydawało mi się że najadłam się dzisiaj jak świnia... ale jak tak na to patrzę to widze że wcale nie było tak źle :) jutro już uważam na to co będę jeść

czwartek, 3 kwietnia 2014

Ready, steady, GO!

Czuję zmęczenie cały czas. Kiedy kładę się spać i kiedy wstaję, kiedy jestem głodna i kiedy już coś zjem, kiedy chce mi się pić i kiedy mi się nie chce. Wiem o co chodzi, muszę ograniczyć siedzenie na kompie, wreszcie kupić sobie soczewki, zacząć jeść zdrowo, ćwiczyć... energia sama się nie pojawi, trzeba trochę ruszyć dupsko. I przestać palić te papierochy!!!!!

Od teraz zaczynam na nowo, zdrowo się odżywiać i regularnie ćwiczyć. Muszę to zrobić dla samej siebie, nie chcę przespać życia! Śniadanko z ciemnej bułki z dynią i ogórkiem+ II śniadanie sałatka z pomidorków i cebuli mam już z głowy, zaraz idę na siłkę. Muszę sobie kupić trochę ziółek bo mi się skończyły, picie czarnej herbaty mi nie służy (nawet nie smakuje).

Ważę 56,5 kg i nie widzę różnicy w tych 3 kg których już nie ma... a powinnam bo zdecydowanie spodnie wiszą, nawet te rozmiaru 34... nienawidzę mojej męskiej budowy ciała. Najchętniej uciekłabym od mojej głowy, bo nie potrafię się cieszyć z tego, że ubyło mi kilogramów. Cały ranek bałam się wejść na wagę bo pewnie ważę znowu 60 kg albo i więcej. No nic, pomartwię się o to jak będę ważyć 49 i dalej stwierdzać, że jestem gruba.

A teraz serce, dusza i znęcanie się nad sobą w nocy. Nie sypiam za dobrze. Wieczorami, tuż przed zaśnięciem, zaczynam snuć wizje, wymyślać historie, wyjaśnienia, wytłumaczenia, winić się, płakać, złościć na siebie. Na końcu zadaję sobie jedno pytanie: dlaczego moje serce tak zwariowało? A potem przychodzi chwila refleksji: znowu nie śpisz bo sobie coś wkręcasz. Po czym następuje bunt, to mi jest niepotrzebne! Koniec z tym! Ale i tak zawsze te myśli wracają. Dzisiaj przespałam całą noc, nie obudziłam się ani na chwilę... z tego co pamiętam. Sukces :) pierwszy raz od pięciu dni (właściwie od dwóch tygodni). Jest jeden plus tej sytuacji, teraz jestem pewna, że mam serce i jestem zdolna do uczuć :) martwiło mnie to już od kilku lat. Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie jestem socjopatką.
Kiedyś znajdę dla siebie miejsce na tym świecie ale nic nie stanie się od razu, muszę najpierw popracować nad sobą, żeby móc wejść w zdrowe relacje z kimkolwiek.

Więc, do dzieła, nie ważne ile razy próbujemy, liczy się efekt końcowy a ja go doczekam kiedyś! :)

"Nic nie udaje się równie dobrze jak sukces". 
Aleksander Dumas 

piątek, 28 marca 2014

REWIND

Siedzę, męczę Paola Nutiniego, zaczęłam znowu o siebie dbać. Trzeci dzień dbania...

Wszystko co działo się przez ostatnie dwa miesiące bardzo wyniszczyło mnie psychicznie.
Sama nie wiem dlaczego tak było, przecież to normalne, człowiek powinien mieć uczucia, wiedzieć, że ma serce. Człowiek powinien być człowiekiem. Ale nie ja.
Ja nie mogę sobie pozwolić chociażby na chwilę przestać panować nad sobą. Zniszczyłam się od zewnątrz, palenie, picie, niewysypianie się, ciągłe zamartwianie sie (wiadomo jak jest kiedy nie wie się na pewno że druga osoba czuje to samo), jedzenie gotowych gównianych rzeczy kupionych w biedrze bo "taniej". Wyniszczyłam się troszkę, zaczęłam się czuć źle bo nie dostarczałam żadnych witamin. No bo przecież jaką wartość odżywczą mogą mieć ruskie pierogi z FRESHA czy placki ziemniaczane na śniaanie. Najpierw schudłam 4 kg, parę dni potem patrze a tu 2 kg w górę, a teraz to się w ogóle boję. Zepsuła mi się cera (na szczęście himalaya i krem nivea ją już naprawiły) ciągle chciało mi się spać bo uzależniłam się od kawy. Przestałam chodzić na siłownię bo nie miałam przecież czasu ;). Wydałam wszystkie pieniądze, zapożyczyłam się na spore sumy, przestałam się uczyć, ćwiczyć moją szklaną kulę, czytać, dbać o siebie oprócz starania się codziennie wyglądać pięknie. Ale przecież więdłam, więc jak mogłam wyglądać pięknie...

Mój stan psychiczny też nie był za specjalny. Nie mogłam spać po nocach, najpierw z euforii a potem ze zmartwienia, że już go nie interesuję. Bardzo szybko schudłam bo prawie nic nie jadłam a potem jak zaczęłam jeść to automatycznie wszystko odkładałam, jojo w ekspresowym tempie. Czułam sie brzydka bo faktycznie byłam brzydka, paskudna cera, wory pod oczami, siano zamiast włosów. Miłość może i dodaje skrzydeł ale wcale nie czułam się piękniejsza. Wręcz przeciwnie, mnie kompletnie nie służy. może jestem jakimś dzikim wyjątkiem, który powinien zawsze być sam.

A najdziwniejsze jest to, że to do mnie w ogóle nie pasuje. Jestem typem człowieka myślącego i raczej dziesięć razy przemyślę zanim komuś zaufam, to jest tak irracjonalne i niecodzienne dla mnie że nie wiem jak teraz z tego wybrnąć i dlaczego jest tak jak jest.

Ale już się ogarnęłam, jestem już dawną silną Mrówką. Tylko to niejedzenie mi zostało.

Nie mówiąc już o problemach na uczelni. Wpakowałam się w takie gówno, że aż szkoda gadać... Ale już to naprawiłam :) już jest wszystko w porządku, już się nie martwię, nie boję, nie cierpię, nawet śpię. Muszę zacząć panować nad moimi uczuciami bo jak ja się o to nie zatroszczę to nikt tego nie zrobi za mnie.

czwartek, 13 marca 2014

Sweet memories

Muszę uporządkować myśli. Tego co się dzieje w mojej głowie nie da się ogarnąć, nie mogę, nie potrafię.

No więc... wiem, wiem, nie zaczyna się zdania od no więc.

Na wstępie muszę opisać moje jedzeniowe dziwne życie. Nie jem, dzisiaj zjadłam trzy bułki przez caly dzień i nie czuję głodu. No cóż, zdarza się, powiecie. Ale nie, to trwa już jakiś czas. Do każdego posiłku ładuję tyle kalorii ile tylko jestem w stanie wpakować bo wiem, że następnego już może nie być tego dnia. I to nie dlatego, że nie chcę, tylko dlatego że nie potrzebuję jedzenia. Chore, to się zaczęło robić chore bo jestem z tego dumna, schudłam, przed wczoraj ważyłam 56,5 kg. Nie powinno mnie to cieszyć bo nie schudłam zdrowo...

Miłość, to jest temat który chcę dzisiaj poruszyć. Przepraszam jeżeli będę tym kogoś męczyć, to będzie długi wywód, więc najlepiej jeśli już teraz czytający przestaną czytać. Nie polecam...

Była bajka przez pierwsze tygodnie. Interesował się mną, ja interesowałam się nim. Chciałam wiedzieć wszystko. On nie pytał nigdy o nic ale widać było, że słuchał z zainteresowaniem tego co mam do powiedzenia. Chciał mi pomagać na wszystkie sposoby. Często mnie przytulał, często całował, często się widzieliśmy, chciał przy mnie być, zasypiać, budzić się, odpoczywał przy mnie, widać to było. Widać było, że mu zależy na tym wszystkim, żeby to trwało jak najdłużej. Zakochani, wyznawaliśmy sobie miłość, jakies wzajemne zauroczenia. Co prawda ja czekałam z tym, żeby nie przesadzić na początku, nie chciałam, żeby wiedział co czuję. Nie chciałam, żeby za szybko poczuł się pewnie. Ale coś poszło nie tak....

Zjebałam, zakochałam się poważnie i zaczęłam robić kompletnie irracjonalne rzeczy typu wybaczanie kiedy nie powinnam wybaczać, naciskanie, żeby u mnie został, kiedy on chciał robic coś innego (przecież każdy potrzebuje odrobiny czasu dla siebie, o który ja byłam zła jeśli nie spędzał go ze mną), obrażanie się o każdą pierdołę bo "mnie zabolało" bo "jestem taka wrażliwa". Żałosne, wiem. Przydusiłam to zanim się na dobre zaczęło rozwijać, wiem.

Jak mam to usprawiedliwić? Nie spodziewałam się, że jestem zdolna odczuwać to co czuję teraz. Myślałam, że jestem zimną suką, niezdolną do głębszych uczuć, myślałam że to mi się nie przydarzy. Do tej pory miałam odwrotnie, to faceci tak zachowywali się wobec mnie.  Dusili mnie swoją miłością i to był koniec wszystkiego, przestawało mi zależeć i zanim się orientowali i chcieli naprawiać było za późno, już lałam na wszystko. Mam teraz dokładnie to samo tylko z ich perspektywy. Tylko do tej pory nie wiedziałam, że można tak się zachowywać będąc świadomą konsekwencji. Myślałam że ludzie robią to nieświadomie a ja przecież dobrze wiedziałam, że jeśli nie przestanę to wszystko będzie tak właśnie wyglądać jak jest teraz.

Ostatnim razem jak się widzieliśmy zapytał mnie w jaki sposób chciałabym żeby ze mną zerwał. Czy to była aluzja czy nie, wie tylko on. Nie potrafię racjonalnie ocenić, obiektywnie spojrzeć na to z boku.
Z jednej strony tego typu głupie pytania zadawał, żeby mnie troszkę zdenerwować, popatrzeć jak się wkurzam, potem przytulić, przeprosić i pośmiać się z mojej reakcji. Z drugiej strony nie zrobił tego, nie przytulił, nie przeprosił...
z jednej strony nie zareagowałam negatywnie, więc nie miał za co przepraszać. Zapytałam tylko "dlaczego pyta" na co dostałam odpowiedź "a tak sobie" i koniec. Z drugiej strony nie jest głupi, musiał sobie zdawać sprawę, że przegiął (gdyby to był żart).
Z jednej strony zareagowałam dobrze ignorując to pytanie, uniknęłam kolejnej kłótni o pierdołę, z drugiej strony, źle bo jeśli to nie była pierdoła to powinnam to rozwinąć.

Ale najgorsze jest to, że boję się to zmienić. Boję się, że jeśli trochę odpuszczę to okaże się, że jemu kompletnie nie zależy. Wiem, że tak byłoby najlepiej, nie męczylibyśmy się nawzajem. Ale mam porysowaną psychikę, boję się panicznie odrzucenia. Dlaczego nie przerwałam tego na początku, teraz nie musiałabym zastanawiać się nad takim problemem?! Rozwala mnie to od środka, nie mogę się na niczym skupić, nie mówiąc już o chodzeniu na uczelnię. Nie wiem jak to odkręcić, chyba się nie da. Cały dzień biję się z myślami i próbuję powstrzymać przed napisaniem, żeby przyjechał. Gdzie się podział cały mój racjonalizm, samozaparcie, dystans?! NO GDZIE TO JEST!

Muszę odzyskać równowagę, muszę zacząć panować nad sobą. Takie rozchwianie męczy i wykańcza.

"Prawdziwie kochasz wtedy, kiedy nie wiesz dlaczego"
Lew Tołstoj
"Miłość jest grą, kto pierwszy powie kocham-przegrywa"
Jonathan Carroll




środa, 26 lutego 2014

7/10

Krótka przerwa na wizytę w domu, imprezy, bycie z ludźmi. Tzw. przerwa od samej siebie. Jest dobrze, stabilnie. Jestem już spokojniejsza, chociaż cały czas mam dziwne myśli. To tak jakbym ciągle walczyła sama ze sobą. Każdego dnia rano, kiedy się budzę to jest najszczęśliwszy czas całego dnia bo kiedy się budzę nie myślę. To trwa parę minut a potem wszystko przychodzi. Jak długo można się tak mocować z samą sobą?

Wymyśliłam dzisiaj bardzo ładne zdanie, chciałam się nim z wami podzielić ale go zapomniałam. To chyba było coś motywującego...

Ale za to mogę powiedzieć, że życie jest jedno i ode mnie zależy jak je przeżyję. Chcę żyć tak, żebym kiedyś mogła powiedzieć "przeżyłam moje życie tak, jak chcialam". Chyba jak na razie nie idzie mi najlepiej, ale będzie lepiej, obiecuję :) trzeba się zabrać za siebie. Zaniedbałam akryla przez miłość, która kwitnie. Jest lepiej, już się ułożyło, wyjaśniło i tak jak podejrzewałam całkowita zmiana :) wyglądał jakby ktoś nagle zdjął z niego wielką betonową płytę która go dusiła.

Dam radę, sama w to nie wierzę ale dam radę i będę sobie to tak długo powtarzać aż uwierzę. Aż wyryje mi się to na czaszce, będę w nocy mówić przez sen "dam radę"
A czego chcę? Poczuć się wolna od tych myśli. Od uczucia niesamowitego zadowolenia kiedy przez cały dzień zjem tylko jedną bułkę. Od uczucia wstydu po jedzeniu, od myśli, że życie nie ma sensu, od tej przeraźliwej chęci zagłodzenia się na śmierć.

Stabilizacji potrzebuję, chwieję się przy najmniejszym powiewie wiatru. Najmniejsze niepowodzenie i już po mnie. To chcę zmienić, przezwyciężyć, bo przecież jestem silna

środa, 19 lutego 2014

cd

Chyba krótko dzisiaj.
Zjadłam spagetti i dwie zupki chińskie. No i przed chwilą kanapkę z kiełbasą. Znowu ważę 57.2 kg ale jutro znowu się to zmieni i znowu będę miała zły dzień.

Nie potrafię być już sama. Muszę mieć kogoś obok, współlokatorkę, jego, kogokolwiek. To straszne jak bardzo uzależniłam się od ludzi. Nie powinno tak być, bo przecież nigdy nie wiem kiedy ktos mnie w ch**a zrobi, nie znam dnia ani godziny. Bo przecież ludzie tacy są, to jest niemożliwe, żeby cały czas było tak dobrze w moich relacjach międzyludzkich.

Dzisiaj jest lepiej, w skali 1-10 dołka psychicznego wczoraj było 2 a dzisiaj jest 5.
I czym ja się tak niby przejmuję, no czym, przecież nie jestem gruba, nawet schudłam a jednak odczuwam taki lekki niepokój. Może to zmieniająca się sytuacja, może jutrzejszy drugi termin literaturki, może miłość, może strach przed miłością... no przed czym ja się tak usilnie bronię i zamykam. Jestem popierdolona, muszę to wyleczyć, muszę bo umrę. To jest takie dziwne i trudne, jak takie olbrzymie szpony które zakleszczyły mi się na żebrach i nie puszczają. Kiedy jestem już blisko wydostania się one nagle się budzą i cały trud włożony w uciekanie idzie na marne, muszę zaczynać od początku. Ale to jest za każdym razem lepszy początek, bo, bogatsza w doświadczenie, już wiem jak postępować.

Z jednej strony rozsądek a z drugiej głupota, biją się i spokoju nie dają. Ogarnę sie, ale czy mi się chce? Oczywiście, że mi się chce, ale to jest takie trudne... Nikt nie powiedział, że życie jest łatwe! Własnie, a może to tak wygląda życie a ja jestem tylko niedojrzała. Może to sobie tylko wszystko roję w głowie. Dobranoc. Będzie dobrze, chcę żeby to była ostateczna decyzja ale nie potrafię ostatecznie zdecydować, czy to oznacza że jestem słaba? Jutro będzie lepiej, musi być :)

poniedziałek, 17 lutego 2014

Mizerna

Podobno "zmizerniałam". Ja tego nie widzę, przeciwnie, myślę nawet, że nabrałam więcej ciała. Ważę 57.8 to o pół kilo więcej niż przy ostatnim wpisie. Nie schudłam wcale tak znacznie, 2 kilo to nie jest tak dużo. Powiedział, że nie chce, żebym więcej chudła. A co ja teraz czuję? Czuję obrzydzenie do swojego ciała, dzisiaj zaczęłam się go brzydzić po dwóch tygodniach przyzwyczajania się. Dwa tygodnie przywykałam do tego, że jestem coraz chudsza aż nagle dzisiaj obudziłam się z ogromnym, wydętym brzuchem i boczkami wystającymi spod spodni. Wiem, jeden dzień i taka różnica, niewiarygodne, prawda?

Trouble in paradise. Nie wiem na czym polega. Dzisiaj po rozmowie o mojej wadze rozpoczął się etap stopniowego zamykania w sobie. Znowu to coś w mojej głowie zaczęło sterować moimi emocjami. Nie potrafię z tym walczyć, to tak jakby tam coś siedziało i każda wzmianka o mojej wadze, nie ważne czy "przytyłaś" czy "schudłaś" efekt jest taki sam za każdym razem: obraża się. Dzisiaj to posmutniało mimo, że dowiedziało się, że schudło. No czy to nie jest nielogiczne i nienormalne?!

Jak mam uciec od samej siebie? Jest ktoś, kto jest w stanie mi pomóc? Nie poradzę sobie sama, to za trudne.

czwartek, 13 lutego 2014

Dieta MŻ

Zawaliłam dwa egzaminy i nie jest mi z tego powodu źle. Wiem, powinno mi być wstyd, ale dopóki wiem że ogarnę to wszystko bo mam jeszcze trochę czasu, nie czuję żadnych wyrzutów sumienia. Bo przecież mam jeszcze tyyyle czasu :) Ostatnio bardzo zdziczałam, nie wychodzę do ludzi, no chyba że we dwoje, nie chcę nic robić sama. To jest takie do mnie niepodobne! Jak zmiana o 180o. A do tego się wszystkim przejmuję, każdym słowem, czy pomyślał tak, czy może inaczej

Chciałabym zacząć znowu uczyć się grać na gitarze. Nie umiem nic a to trochę wstyd, że nie wiedziałam jak złapać niektóre dźwięki, jak bić, jak zmieniać. 

Schudnę, wciaż się nie ważę bo ciągle coś mi przeszkadza się zważyć, ale zacisnął mi się żołądek i już nawet napadów nie mogę wcisnąć. Napadów nie ma, jem rozsądnie. Śniadanie niby ma być jak dla króla... dupa jasio, żołądek się rozciąga i taki z tego finał. Jem za to co godzinę jakiś mały fragment śniadania które zjadlabym normalnie na raz. To samo z obiadem, rozkładam go sobie na dwa albo trzy mniejszejsze porcje które jem co godzinę. Kolacje albo są jak jestem sama i wtedy jest coś niesamowicie niskokalorycznego albo nie ma jak jest u mnie P.

Jestem szczęśliwa :)

poniedziałek, 10 lutego 2014

Uwaga! Zmiana!

Wciąż jest dobrze, tylko trochę inaczej niż myślałam. Trochę mnie to dobija, nie wiem czy to jest dobre na dłuższą metę. Powoli zaczynam mieć dość facetów słabych psychicznie. Sama potrzebuję wsparcia i odciążenia psychiki, nie wiem czy dam radę udźwignąć dwie osoby z takimi samymi problemami.
A co będzie jak mnie to zmęczy i będę musiała odejść? Jak ja bardzo chciałabym mu pomóc, chociaż żeby móc zobaczyć go jaki jest naprawdę  bez tych wiecznych problemów na głowie, bez zamartwiania się o każdy powrót do domu w którym nic dobrego go nie czeka.
Boże jak ja bardzo dobrze pamiętam moją sytuację. Poprawiło się jak uniezależniłam się od matki, wyprowadziłam z domu i jestem teraz szczęśliwą, wolną osobą, która nie musi znosić ciągłego biadolenia, fochów, nerwówki. To było tak destrukcyjne, że nie wiem jakim cudem ja wytrzymałam.
Ale on nie może sobie na to pozwolić. Jedno życiowe potknięcie i leży, jak ja to dobrze znam. Wystarczy, żeby raz podwinęła Ci się noga i podnieść się jest ciężej a staczać się i poddać dużo lżej. I ten ciężar, sytuacja w domu, poczucie, że nie ma na świecie nikogo kogo obchodzi czy wstaniesz rano z łóżka, znerwicowana matka, która widzi w Tobie tylko chodzące zero, to wszystko tylko pogarsza sytuację. A wystarczy tylko przestać się przejmować, albo aż przestać się przejmować. Jest tak bardzo wartościowym człowiekiem, tak pozytywnym, że aż się płakać chce jak widzę jak smutnieje kiedy musi ode mnie odjechać i wrócić do domu. Smutnieje nie tylko dlatego, że mnie musi opuścić, smutnieje głównie dlatego, że wie jak bardzo będzie musiał się męczyć z matką i walczyć z nią przy każdym wymienianym zdaniu.

Przepraszam, że się tym z wami dzielę, ale muszę to gdzieś przelać, jestem tak rozdarta na "nie pakuj się w to, sama potrzebujesz pomocy kogoś silniejszego od Ciebie" a "przetrwacie to i będzie tylko lepiej, wytrzymacie!".

Już jem. Bycie silniejszą za dwoje wzmaga we mnie poczucie, że nie wolno przegrywać. Im dłużej mu to powtarzam tym bardziej sama zaczynam w to wierzyć. Boże, żeby to wszystko wyszło, błagam, to jest zbyt piękne, żeby miało się skończyć.

Wiecie co mnie martwi jeszcze? Jego kompleksy... zachowuje się jak ja trzy lata temu. Jest gruby, wstydzi się swojego ciała... matko, większej bzdury w życiu nie słyszałam! Dlatego mnie to martwi, bo wiem, że nie ma powodów. Bo nic nie ma do zaoferowania sobą... a co więcej można mieć jeszcze do zaoferowania  drugiej osobie jak tylko cudowny charakter?! Co, dom? Samochód? Praca? Przecież co mnie po tym teraz. To są rzeczy nabyte, tym się nie nacieszę, jestem z nim a nie z jego samochodem. Jasne, że w przyszłości będę chciała żeby wyszedł na prostą ale do tego wystarczą chęci, reszta się ułoży!
Ale ja też przecież tak myślę ;) że nie mam nic do zaoferowania. Jak tego słucham to czuję się jakbym przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze trzy lata temu. Więc może on nie jest tak słaby jak myśli, skoro ja mogłam to w sobie pokonać to może on też jest w stanie tylko na obecną chwilę nie zdaje sobie z tego sprawy.

Właśnie czuję jak się zmieniam, dorastam, to jest ten moment życia, który odbije się na mnie i moim życiu. Ale wiecie co? Ja, która boję się wszelkich zmian i konsekwencji, jakoś się nie przejmuję. "Życie to pasmo wyborów" a z każdej sytuacji można znaleźć wyjście :)

"Nie bój się zrobić czegoś głupiego. W najgorszym razie po prostu nie zadziała"
                                                       Peter Shankman

sobota, 8 lutego 2014

Morze szczęścia

Wzięłam sobie do serca wasze rady... no i chyba wpadłam po uszy xD I niczego nie żałuję, to jest naprawdę niesamowite. Przeżywam coś takiego pierwszy raz w życiu. Tego się nie da opisać, to tak jakby cały świat nagle się zatrzymał i tylko my żyjemy. Nic innego się nie liczy, tylko te chwile razem. A jeszcze nie tak dawno bo jakiś tydzień temu myślałam sobie "kurcze, przecież ja już wyrosłam z takich miłości, zakochiwania się i przeżywania jak nastolatka... a nie, jednak nie ;) nie wiem co będzie dalej i nie obchodzi mnie to, liczy się tylko tu i teraz, tak będzie łatwiej, tak jak mówiliście, szkoda życia! Odwagi, bo bycie tchórzem jest nudne :)

Pierwszy facet przy którym nie wstydzę się siebie i swojego ciała. Nie czuję się gruba, nawet pomimo tych fałdek i tłuszczu. A może zwyczajnie trafił na lepsze dni...
Przegięłam pałę, w ciągu ostatniego tygodnia zjadłam mniej niż jadłam w ciągu jednego dnia tydzień temu.
Wtorek:     kanapka,obiad w north fish
Środa:       talerz jarzynowej, trochę frytek
Czwartek: kanapka, pół placka po węgiersku
Piątek:      dwie kanapki
Podejrzewam znaczny spadek wagi, chociaż mogę się mylić, bo oprócz niejedzenia zaliczyłam też dwie imprezy xD

Trochę zawaliłam studia, ale sytuację da się jeszcze uratować :) czuję, że dzisiaj mogę dokonać wszystkiego.

Dzisiejszy dzień odpuszczam, uzupełniam niedobory witamin, zajmę się nauką, więc muszę być najedzona.

czwartek, 6 lutego 2014

Kropelka szczęścia

No dobra, jest dobrze. Spałam z nim wczoraj... i to nie było to co myślicie :) to był ten drugi rodzaj spania, taki bardziej w piżamkach niż bez. I to było niesamowite. Pierwszy raz od bardzo dawna czułam się bezpiecznie. Nawet się nie przytulaliśmy, a ja i tak czułam się tak bardzo bezpieczna, jakby już nigdy nic mi się nie mogło stać. Facet nie ma wykształcenia chociaż jest inteligentny, nie ma pracy chociaż szuka, ale może mi zapewnić to czego nie mogą wykształceni i zdolni. Może wyjechać ze mną z Polski, i tylko czeka, żeby mógł zacząć gdzieś nowe życie. Więc co do przyszłości w tej kwestii jest dobrze. Ja marzę, żeby stąd uciec od tej biedy która mnie tu czeka i nie mogłabym wychowywać swoich dzieci w polskim systemie bo uważam, że schodzi na psy i coraz bardziej je demoralizuje. Dobrze nam się rozmawia, a już myślałam, że nigdy się to nie zdarzy, że nie spotkam nikogo takiego. Dobrze sie rozumiemy, baaaaardzo przyjemnie jest. No i jest cholernie przystojny, wiem, że to nie jest argument, że to się nie liczy, poza tym to nie jest mój typ urody, ale skoro reszta jest w porządku to stwierdziłam, że bycie wysokim, przystojnym i dobrze zbudowanym wcale nie przeszkadza :) O matko tak, zajebiście, super! Zakochuję się -_- a przecież mi nie wolno, jestem nieobliczalna i naprawdę za dużo ludzi już przeze mnie cierpi, przez ten mój egoizm, że mnie musi być dobrze bo mnie sie należy za to że ja już wycierpiałam swoje! Tak nie może być, że serce tylko drgnie a ja już myśle że wielkie uczucie i zapominam o innych. Poza tym przystojni faceci mogą sobie przebierać w dziewczynach... tego się chyba boję najbardziej, że kiedyś mógłby mnie zostawić. I nie wiem skąd takie myślenie u mnie, przecież zaden facet mnie nigdy nie zdradził. Ale  pomyślałam sobie że co ma być to będzie, zrani mnie, trudno. Boże mam nadzieję, że w takim myśleniu wytrzymam. I nie będę nic odwalać.

Schudłam, teraz widzę i to na brzuchu i ramionach :) wystarczyły dwa dni imprezy i facet który mi się podoba i już. Niestety zjadłam śniadanie, nie mogę zważyć efektów. Obiecuję w poniedziałek nie zapomnieć.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Po przerwie

Dziwne to życie. Gorączka sesjowa rozpoczęła się na dobre, nie mam czasu na życie, na bloga, na ćwiczenia... ale widząc po sobie trochę schudłam, mimo że waga się nie zmienia. Mięśnie rosną :) teraz mogę już dużo więcej i dużo intensywniej. Wyciskam ile się da na bieżni, już niedługo będę mogła zacząć biegać z moimi kumplami bez strachu, że zostanę w tyle!

Czytając książki na egzamin siedzę sobie i macham moim akrylem. Jako typowy kinestetyk łączę aktywność fizyczną z nauką a przy tym jeszcze rozwijam pasję. Wyciszyłam się, robię coś ze sobą, nie siedzę bezczynnie :) nie ma lepszego uczucia niż satysfakcja z dobrze spożytkowanego  dnia.

Tylko coś ciągle nie daje mi spokoju... ten facet. Nie potrafię go zachęcić do siebie, nie umiem zrobić żadnego kroku, co jest ze mną nie tak. Nie jestem nieśmiałą dzikuską, ani tchórzem, to nie byłby mój pierwszy raz kiedy kogoś podrywam, a jednak nie potrafię. I nie zdobędę się na to, nie ma szans, dopóki on pierwszy czegoś w tym kierunku nie zrobi. Boże jakie to żałosne.

Wiecie co, jestem też dumna z nowego sukcesu który odkryłam dzisiaj :) zaczynam się sobie znowu podobać!

środa, 29 stycznia 2014

Waga ciągle rośnie

Nie chcę jeść, mam odruch obronny przed jedzeniem. Próbowałam założyć spodnie, które nosiłam jeszcze dwa miesiące temu. Nawet mi do połowy tyłka nie weszły. Dobrze, jasne, że dobrze, narzekam na małą dupę to teraz mam. Wszystko byłoby ok gdyby nie to, że nie mogę patrzeć na swoje ciało od pasa w górę. A potem kupiłam sobie frytki...

Jest taka żelazna zasada na studiach, "nigdy kurwa nic nie wiadomo"! Jeśli uważasz, że dostaniesz 2 to dostajesz 4 a jak uważasz, ze dostaniesz 5 to dostajesz 3... gdzie tu logika ja się pytam!

Chcę krzyczeć, jest zimno, nie mam fajek, tak bardzo mi dzisiaj źle.

Oglądałam wczoraj bardzo ciekawy film ostro skrytykowany przez wszystkich. Ja daję mu 7/10 (-1 za grę aktorską i -2 za niewiarygodność, powiem później) Film nazywa się wszystko co kocham. Opowiada o polskich punkach w latach 80. Czyżby to była jakaś aluzja delikatna, że powinniśmy wziąć się za duska i zacząć coś robić z naszym światem? Bo właściwie to po co powstają takie filmy, które potem są krytykowane i nikt na tym nie zarabia... W czasach zaborów Konrad Wallenrod był takim utworem zagrzewającym do buntu. Co prawda ten film nie jest najlepszą drogą, żeby dotrzeć do młodego pokolenia, albo zwyczajnie cenzorzy są bardziej przebiegli a twórcy muszą się bardziej wysilać ;) A z resztą co mnie to obchodzi, i tak emigruję stąd jak najdalej. Gra aktorska ssie. Niewiarygodność... czy którykolwiek z reżyserów, producentów czy aktorów w tym filmie widział kiedykolwiek prawdziwego punka?! To jest jakaś potwarz! W latach 80 punk był agresywny, ostry, pili tanie wina a nie wódeczke, palili gówno a nie dobre amerykańskie papierosy. Prawdziwy nastoletni punk miał wszystko w dupie, ubierał się jak obwieś, jak bezdomny, był bezczelny! A tu taki pedalski kit mi wciskają... aż się nie chce wierzyć. A no i za takie coś co odwalili w szkole już by ich zomo zawinęło i skatowało. Ale polecam tak czy siak, jeśli ktoś lubi taką tematykę :)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Sukces goni sukces

Dziś obudziłam się z dziwnym przeświadczeniem, że ten dzień będzie kiepski. Poziom mojej wiedzy na zaliczenie wynosił dokładnie tyle samo co przed weekendem kiedy powiedziałam sobie, cytuję: "nauczę się wszystkiego bo tego nie jest dużo". Dobrze, że nie zrezygnowałam i poszłam na uczelnię :) Wywalczyłam 4 z jednego przedmiotu za aktywność na zajęciach i zdobyłam notatki na to zaliczenie na które nic nie umiałam a co najciekawsze, dostałam możliwość zaliczenia tego jutro. Jeśli dostanę 5 to też będę mieć 4 :) wszystko się tak pięknie dzisiaj ułożyło. Siadam zaraz i MUSZĘ się tego nauczyć, nie widzę innej opcji.

Tak sobie przeanalizowałam moją walkę z samą sobą i ustaliłam, że całkiem nieźle sobie radzę.

1. Wychudzona sylwetka-piękna sylwetka.

Kiedyś chciałam być chuda, tak przeraźliwie chuda, mieć wystające kości, ważyć jak najmniej.
Teraz stawiam na mięśnie. Wolę być zgrabna, mieć ładnie wyrzeźbione ciało, to jest priorytet a jeśli przy tym będę ważyć 50, czy 60 to nie ważne, o ile zniknie ten tłuszcz

2. Ważniejsze żebym była chuda, niż zdrowa.

Odchudzałam się bardzo niezdrowo, stawiałam na liczenie kalorii, nie na jakość tego co jem, byle co, byle mało.
Teraz stawiam na jedzenie rzeczy które pomagają w przemianie materii plus rzeczy które przydają się skórze, włosom. Nawet jeśli zjadłam coś dużego i bardzo niezdrowego to i tak potem jem coś, co organizm musi dostać, zdrowo, nawet jeśli miałabym od tego przytyć (jestem włosomaniaczką, nie wolno mi dopuścić do pogorszenia się kondycji włosów...albo nie daj Boże! DO WYPADANIA)

3. Jedzenie przy ludziach.

Zgroza, kiedyś sytuacja nie do przebrnięcia. Nikt nie zmusiłby mnie do jedzenia w kuchni. A już na pewno nie przy kimś kto nie je razem ze mną tylko patrzy na mnie.
Teraz nie mam problemu, jedynie przeszkadzają mi odgłosy przeżuwania, ale z tym też sobie powoli radzę.

4. Jeść do pewnego momentu, żeby się nie przejeść.

Kiedyś moim największym problemem było jedzenie do oporu, nawet jak już nie mogłam to jadłam bo "było na talerzu", nie potrafiłam wyłapać tego momentu kiedy mózg mówi "już, starczy, koniec", nie miałam takiego uczucia i pakowałam to jedzenie w siebie dopóki nie poczułam że zaraz mi się cofnie (co z resztą zdarzało się nie raz).
Teraz potrafię zostawić na talerzu połowę tego co sobie nawaliłam na głodnego. Bo wiadomo, jak się jest głodnym, to jakoś tak myśli się, że zje się nie wiadomo ile.

5. Wiedza co i ile ma kalorii.

MĘCZARNIA. Kromka chleba 100, bułka 120, ciastko 50, jajka, kawa, pomidor... chorobliwie liczyłam kalorie! Bałam się, że mi to zostanie, że spojrzę na plasterek szynki i pomyślę "10 kcal! Z chlebem, masłem i pomidorem to będzie jakieś 200" i to ciągłe zawyżanie kaloryczności bo przecież nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie ukroiłam sobie większego plasterka czy większej kromki o pare milimetrów. Czułam się więźniem własnego umysłu.
Ale jednak mi przeszło, wiedza została, bo to jednak było 5 lat ciągłego liczenia i myślę, że do końca życia zostanie ale już od ponad roku pozbywałam się tego stopniowo.

6. Myślenie, że gruba= beznadziejna.

Kiedyś byłam bardzo nieśmiała. Nie w taki sposób, że cicha myszka, która się nie odzywa. Moja nieśmiałość polegała na strachu przed ludźmi, że jeśli pokażę, że potrafię się śmiać to będę musiała być potem uśmiechnięta cały czas, że ludzie będą ode mnie wymagać bycia duszą towarzystwa. Bałam się tego przeraźliwie. Z perspektywy czasu nie wiem dlaczego taka byłam. Ta wieczna depresja niszczyła we mnie społeczną potrzebę kontaktu z ludźmi, potrafiłam od niedzieli do niedzieli przez cały tydzień nie wypowiadać ani jednego słowa na głos. Nie miałam takiej potrzeby, nie wychodziłam nigdzie. Czułam się gruba a przez to nic nie warta.
Teraz, mimo, że czuję się gruba to jednak potrafię się śmiać, cieszyć życiem. Pamiętam moment, kiedy stwierdziłam, że to jest jednak bardzo miłe uczucie, kiedy ludzie uśmiechem reagują na mój uśmiech. Teraz wiem, że pozytywne nastawienie wcale nie musi być wymuszone, nawet kiedy mam zły humor mogę się śmiać i wcale to w niczym nie przeszkadza.

Wiem, że jeszcze dłuuuga droga przede mną. Jeszcze muszę wiele poprawić, przezwyciężyć np. włażenie na wagę codziennie. Mogę schudnąć 5 kilo, po czym wystarczy że waga podniesie się o kilogram ja już panikuję, że przytyłam i psuje mi to humor na cały dzień. To mi się nie podoba, to nie jest normalne. To samo z napadami, też muszę się nauczyć, że nie tak się rozładowuje emocje. Albo te zachowania "kompensacyjne", to już w ogóle, te wyrzuty sumienia... Ale myślę, że już i tak sporo za mną :)

Bułka z pieczonym boczkiem, 4 ciastka, 7 ziemniaków w mundurkach. Nie wiem co na kolacje, pewnie nic, bo nic nie mam w lodówce. Nienawidzę zimy, nie chce mi się zejść na dół parę kroków do sklepu bo "za zimno". Mam nadzieję, że to nie potrwa długo.

niedziela, 26 stycznia 2014

Naprawdę piękne dni

Chciałabym dziś rozwinąć to co powiedziałam poprzednio. Trudno jest mieć zaburzony obraz samej siebie kiedy otaczają mnie same grubsze koleżanki. Nie jakieś grubsze kilka kilo, tylko naprawdę dziewczyny z nadwagą.
Pierwszą kwestią jest mówienie o sobie samej. One nie chcą słuchać, że nie podoba mi się moja figura. Nie rozumieją, że MOŻE mi się coś we mnie nie podobać. Ale to nie jest tak, że dramatyzuję, poważnie jestem nieproporcjonalna, czego grubsza osoba nie zrozumie. Ok, one mają większe problemy ale one mają o tyle łatwiej, że na starcie, zaczynając o siebie dbać mają co prawda dużo za dużo, ale to wszystko ma swoje proporcje. Ja nie wiem na prawdę co mam zrobić z moją męską sylwetką. Co z tego, że jestem od nich chudsza, jak tak czy siak wychodzi na jedno, bo jestem tak samo nieatrakcyjna jak one.
Druga sprawa, co mam mówić, kiedy same zaczynają narzekać. Byłam w podobnej sytuacji, wiem co trzeba robić, że jeśli na prawdę chce się schudnąć to nie jest nic trudnego. Bulimiczno anorektyczne zachowania albo hamują odchudzanie, albo jest olbrzymi efekt jojo, dowiedziałam się o tym przypadkowo, nikt mnie nie informował jakie będą skutki. Mówić takim, że trzeba jeść mało, często, pić wode, nie jeść słodyczy i najważniejsze JEŚĆ MIĘSO! to nie rozumieją, a potem jest tylko gadanie "Ty to chuda jesteś, łatwo Ci mówić". I nie dociera, że startowałam z tego samego progu i miałam podobne problemy więc wiem.
Trzecia sprawa nie wiem jak się motywuje do odchudzania grube osoby bez zaburzeń odżywiania, żeby się ich nie nabawiły. Nie wiem co robić, mówić, czy w ogóle mówić, jak reagować na narzekanie. Wiem co i jak kiedy chuda anorektyczka mówi, że nie zje bo jest gruba, bo wiem jak taki mózg działa ale kiedy mówi to gruba osoba, której przydałoby się chociaż dla zdrowia zrzucić parę kilo to ja już nie wiem jak reagować...

Siłownia siłownią ale dobry punkowy koncert by się przydał... nawet glany podkleiłam. Myślałam, że ćwicząc wyrzucę z siebie całą energię, ale dobrego pogo nie da się niczym zastąpić. A jeśli tak mówię, to znak, że sesja już tuż tuż ;)

Dzisiaj zjadłam kanapkę, obiad w north fishu, na kolację mam maślankę, miętę i dwa grejpfruty.
Jak już powiedziałam, produktywny dzień czas zacząć. Siłownia już zaliczona :)
Dobrych czasów ciąg dalszy... dobrze mi z tym... wszystko jest takie dobre ostatnio!

piątek, 24 stycznia 2014

4 nad ranem

Jaki piękny jest weekend który zaczyna się w środę :) Taki weekend na życzenie troche.
Wiecie, trudno się odmawia jedzenia i picia (alk) jak otaczają mnie ludzie grubsi ode mnie. Ale dzisiaj nie zjadłam rano pizzy ;) nie chciało mi się nawet. Ale od początku bo mam dużo do przeanalizowania:
Środa: Bardzo zły humor, poszłam na uczelnię zawaliłam kolokwium. Nie pamiętam co robiłam do wieczora... pewnie jak zwykle nic. Wieczorem zadzwoniła do mnie koleżanka i powiedziała, że wpadnie na herbate. Zdziwiłam się, bo to bardziej była koleżanka współlokatorki. Nie powiedziała o co chodzi, ale między wierszami wywnioskowałam, że coś zjadła i chciała się przejść na spacer a że nie będzie bez sensu szła to zaszła do nas. No i się zaczęło... mój weekend alkoholowy. Na uczelnię rano nie poszłam, a juz nie mogłam nie iść. Ale warto było odżywczy sen:)
Czwartek: No więc się obudziłam w czwartek koło 13 zjadłyśmy śniadanie i pojechałyśmy wszystkie trzy (ja, współlokatorka, nazwijmy ją O. i jej koleżanka powiedzmy Ol ) do banku. Po drodze jako że niesamowity kac to trzeba uzupełnić niedobory witamin i poszłysmy na zupkę do jadłodajni. Plan był prosty, jeść, siłka, do domu po ciuchy na zmianę i do koleżanek z którymi umówiłyśmy się kilka dni wcześniej. Ale to mi bardzo nie pasowało, bo jak jeść to nie ćwiczyć. Jasne, między jeść a ćwiczyć było conajmniej 1.5 h przerwy, ale ja chciałam JEŚĆ a nie tylko jeść. Czułam zbliżający się napad żarcia. Ale zamówiłam żurek tylko. Był skubany tak niedobry że zjadłam tylko jajko i reszte zostawiłam a tu mój mózg woła, że napadu by mu się chciało. Ale nie można, bo siłownia. Boże jak ja się zdenerwowałam, no niesamowicie, jak takie małe rozkapryszone dziecko, chcę teraz, natychmiast dużo jedzenia i koniec! Zrobiłam się niemiła dla O. czasami mam wyrzuty sumienia jak ja ją traktuję :( ona jest taka kochana (jak nie pije). No i poszłam na siłownię z pustym brzuchem a potem zjadłam gigantyczny obiad na mieście, żeby sobie odbić. A potem trzeba było pić do samego rana bo wyrzuty sumienia. Czasami to myśle, że moje życie składa się z chwil kiedy wstrzymuję napad (złość) napad (ulga na 10 minut) i wyrzutów sumienia (dół) i tak na przemian.
Już, zaczęło się, dystansowanie ludzi, było dobrze dłuższy czas a teraz za długo ważę 60 kilo i zaczyna się to co zwykle, aspołeczne zachowania. Muszę się ogarnąć, bo znowu zostanę sama a ja bardzo tego nie lubię, potrzebuję ludzi do normalnego funkcjonowania.
Dzisiaj przespałam cały dzień, wcale się nie dziwie xD skoro całą noc siedzialam i chlałam! Ale to ostatni raz przed sesją. Obiecuję (ta jasne, już to widzę) ;)
Rano wstanę i już będzie dobrze, zrobię wszystko, to będzie tak produktywny dzień jak nigdy!

środa, 22 stycznia 2014

Not strong enough

Zepsuła mi się waga... chyba. Cały czas pokazuje 58,4 kg już od dwóch dni! Może przejdę na kopenhaską. Dobrze że komentując blogi nie zdążyłam wstać jeszcze z łózka bo a)jestem gruba, b)śnieg c)temp -10 d)ktoś wypalił mi ostatniego papierosa i wypił moje mleczko do kawy! Jakie to ciekawe, że mój nastrój może sie tak nagle tak bardzo zmienić...
Nie nauczyłam się na praktyczną... tak, jestem śmierdzącym leniem, tak miałam duużo czasu, tak zmarnowałam go na warsaw shore, american horror story i kompanię braci. Jakbym mogła to kopnęłabym sama siebie w to moje leniwe suche dupsko.
Suche dupsko powiecie, przy 58 kg powiecie. A tak własnie jest, mój tyłek wchodzi w spodnie rozmiaru 34. Mam typową męską budowę, wielkie ramiona, brak talii, mięsień piwny i kompletny brak tyłka, jak karykatura! Jak dzisiaj nie pójde na siłownię to przysięgam wsadzę sobie ręce do miksera! Dobrze, że nie mam miksera ;)
Jestem tak bardzo samotna. Otoczona ludźmi, których z resztą lubię czuję się samotna, tęsknię za bezpiecznymi czasami kiedy nie musiałam być odpowiedzialna sama za siebie. Nie czuję się na to gotowa, mimo, że już mija 5 rok życia samej dla siebie, powinnam się przecież przyzwyczaić.
Tak łatwo byłoby się poddać, wystarczyłoby usiąść i zacząć płakać. Jeszcze mogę, jeszcze nie jest za późno, zajmą się mną, bedę znowu bezpieczna...
Mrówka, kurwa mać! Weź się w garść, to życie jeszcze nie jest takie trudne... na razie...będą gorsze chwile.
Boję się najbardziej, że kiedyś się złamię. Jeszcze nie teraz, na razie ten pusty szept bezradności jest za słaby. Ale mogą nadejść takie chwile, że będzie na mnie krzyczał, że sobie nie radzę i stanie się ze mną dokładnie to co z moją mamą. Słyszałam, że choroby psychiczne są dziedziczne, a ja już jedną taką chorobę mam. Co będzie jeśli kiedyś będę miała rodzinę i zacznę świrować tak jak moja mama, złamię życie całej rodzinie a potem znowu reakcja łańcuchowa, moja córka będzie miała tak samo porysowany umysł i złamie życie swojej rodzinie i tak do usrania! Nie chcę! Boję się :(
Każdy mówi, że jestem silna... dupa jasio, jakbym była silna udałoby mi się pokonać bulimie... przede wszystkim w ogóle bym się w to nie władowała jakbym była silna.
Ale jutro już będzie lepiej. Kiedyś odzyskam kontrolę nad własnym życiem.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

.

Siłownia to był jednak dobry pomysł :) Czuję się taka cudownie zmęczona za każdym razem jak coś ze sobą zrobie. Dzisiaj odkryłam coś bardzo dziwnego. Nie straciłam kondycji, wręcz przeciwnie, jest coraz lepiej.
Biegałam w gimnazjum tak przeciętnie 25 minut co jakiś czas. Łącznie z tego co pamietam to tego biegania wyszło 4 do 5 razy w ciągu całych 3 lat gimnazjum, czyli w sumie to niewiele a już na pewno niewystarczająco żeby wyrobić sobie jakąkolwiek kondycje. W liceum zaczęłam palić papierochy, po trzech latach latach roztyłam się do rozmiarów pokaźnej świnki więc ta kondycja powinna przygasnąć. Otóż nie, pamiętacie te mini sprawdzianiki sprawnościowe z Unii Europejskiej? Był tam bieg od jednego końca sali do drugiego, piknięcie za kazdym razem i coraz szybciej. Dziewczyny patrzą na mnie i śmieją się: "Mrówka, palaczu, nawet dziesięciu nie zrobisz!". Sama śmiałam się razem z nimi aż tu patrze a one przy trzydziestu wszystkie poodpadały. Ostatnia, lekkoatletka, szkolna sportsmenka, odpadła przy koło 40 a ja biegałam nadal i tak dobiłam do 48. Zabawne prawda? XD ale żeby było śmieszniej od tamtej pory nie biegałam ani razu, do zeszłego roku kiedy wyszłam biegać 3 razy zanim przyszła zima i było za zimno żeby wychodzić w samych leginsach. No i tak czekałam do tej wiosny, mówiłam "ale jak się zrobi ciepło to napewno idę biegać". Tak, właśnie taki sam efekt jest  jak mówie "od następnego semestru biorę się za naukę" albo "ostatni papieros i rzucam" itp. Od wakacji jaram na potęgę paczkę dziennie, myśle "teraz to już na bank nie przebiegne więcej jak 10 minut bo umrę" ... i faktycznie jak dzisiaj schodziłam z bieżni po tej godzinie biegania non-stop myślałam, że umrę  xD Powiedzcie mi o co chodzi, bo nie wiem. Dlaczego ta kondycja mi nie słabnie. Może mam jakieś ponad naturalne zdolności, albo może to jest ten talent który każdy posiada ale trzeba go odkryć...

Jest dobrze. Jest na prawdę dobrze w moim życiu. Co prawda siedzę i nic nie robię całymi dniami ale metodą małych kroczków zaczynam to lenistwo w sobie zwalczać. Dzisiaj miałam napad rano... taki solidny, niekontrolowany napad wrzucania w siebie jedzenia, którego smaku nawet nie zdążyłam dobrze poczuć. Nie było tego dużo, na szczęście nie miałam zbyt wiele jedzenia w mieszkaniu ale najbardziej przeraziło mnie to uczucie znane głównie z gastrofazy, takie "musze coś zjeść, cokolwiek byle dużo i natychmiast". Dawno już nie miałam bulimicznych napadów bez wyraźnego powodu, ostatni był we wrześniu. Ale wiecie co... trudno :)
(Wiem, mówie tak bo chodzę na siłkę i mam gdzie wyładować zbędne kalorie. Bulimicznych zachowań kompensacyjnych ciąg dalszy...)

Rano: banan, napad ( dwie parówki z majonezem, dwie kanapki, pół paczki bobu, troche muesli, trochę ziemniaków)
Obiad: placek po węgiersku.
Zachowuję się jakbym wcale nie chciała schudnąć. Dwa duze posiłki, zamiast je rozłożyć na 5... nie mam już do siebie słów.

sobota, 18 stycznia 2014

.

O matko, najpierw cały czwartek na fast foodach a w piątek połówka wódki na dwie... czy ja jestem jakaś nienormalna?! Nie dociera do mnie NIE, NIE WOLNO! Już nie wiem co mam za sobą zrobic, może jakieś kary sobie wymyśle. Ale nie, przecież i tak mi sie nie będzie chciało karać samej siebie. W poniedziałek się ważę i musi być 56, nie ma innej opcji!
Ale co ja najlepszego odwaliłam w czwartek! :) Rano poszłyśmy z dziewczynami do piekarni, zjadłam zapiekanke, w macu zjadłam cheesburgera, chickenburgera, duże frytki, mnóstwo coli a na kolacje koło 22 zamówiliśmy sobie dużą pizze! Co prawda nie jadlam nic oprócz tych kilku fast foodów ale i tak wyszedł mi całkiem niezły bilans kaloryczny przy zerowej zawartości składników odżywczych, witamin czy innych minerałów. Poprostu FANTASTYCZNIE!

Wódka nie tylko zabija metabolizm, wątrobę i trzustke. Przede wszystkim niszczy mózg xDDD Wlazłyśmy wczoraj na chatroulette po obaleniu flaszki. Wódka powinna być chyba zabroniona. A nam to już w szczególności!

Za kare idę dzisiaj na spacer. Nie wiem kiedy się będę uczyć, serio nie mam pojęcia jak ja zdam tę sesję jak tak dalej pójdzie. Jem za dużo więc muszę to spalać i tak marnuję cenny czas w którym powinnam się przygotowywać. Do tego zapisałam się w piątek na siłownię.  Wiem, że nie bede przesiadywać tam całymi godzinami, ale jednak trochę czasu to będzie zajmowało.

Dobra, to na dzisiaj przewiduję brązowy ryż z sosem do spagetti kurewsko ostrym od chili. A na kolację bób.

"Prawdziwą miarą inteligencji jest działanie"
                         Napoleon Hill

środa, 15 stycznia 2014

Non progredi est regredi

Jest bardzo dobrze :) Wykładowca powiedział, że w tym semestrze jestem 'at the top of the class'. To było bardzo miłe mimo, że potem dodał 'surprisingly', ale udałam, że nie usłyszałam :D

Rozmowa na różne tematy, żadnego nie rozwinęłam tak jak chciałam. Nagle okazało się, że jestem bardzo nieśmiała kiedy rozmawiam z kimś kto mi się bardzo podoba! Jakie to dziwne NIGDY nie miałam tego problemu a tu nagle pięć minut i zaczynam sobie zadawać pytanie "Mrówka, gdzie, do ciężkiej cholery, jest ta twoja elokwencja, kiedy jej potrzebujesz!".

Narazie 3 kromeczki chleba razowego z ogórkiem i pół paczki warzyw na patelnię z patelni (bo brudny durszlak). Nie przewiduję na dziś więcej jedzenia, ciągle czuję w żołądku te wczorajsze fast foody.

"Jeśli nie robisz postępów, cofasz się"
                            Johann Wolfgang Goethe

wtorek, 14 stycznia 2014

Schizofrenia

-Mrówko opanuj się, nie jedz tyle! Na co Ci te frytki, starczy już! Nie bierz tego sosu! PEPSI?! No chyba żartujesz, grubasie!
-Daj mi dzisiaj spokój, jestem zła, beznadziejna, nie potrafię napisać głupiego kolosa, nie byłam na zerówce, nie oddałam opowiadania, którego z resztą i tak nie napisałam, muszę natychmiast coś zjeść. Zawiodłam się na sobie
-Weź się w garść, przecież to nie jest sposób, możesz sobie pokrzyczeć, pobiegać, zapalić tylko nie jedz! Potem będzie jeszcze gorzej, przecież wiesz!
-Nie mam już siły walczyć sama ze sobą, potrzebuję tego śmieciowego jedzenia, im więcej tym cichsze wydają się wyrzuty sumienia za moje nieróbstwo.
-Dobra, za późno, ale nic się nie stało, możesz to jeszcze odkręcić, kup tabletki, będzie lżej. No kup, co Ci szkodzi, przecież chcesz tego już od dawna, przypomnij sobie to piękne uczucie pustki.

Zabierzcie te głosy, robią się coraz bardziej nachalne!

Weszłam dziś na wagę. No dobra, sukces, 57.7 kolejny cel osiągnięty. Jutro się nie ważę, nie wyobrażam sobie ile mogłaby pokazać waga po dzisiejszym wielkim żarciu na mieście. Wiem już co mnie tak tuczy! Studiowanie! A może to ja się sama tuczę?

A tak pięknie mi szło, wczoraj zjadłam kanapke z pasztecikiem, paczkę pierogów, kiwi i grejpfruta. Dzisiaj to aż szkoda gadać. Nie mogę iść biegać bo deszcz pada a ja czuję, że zaczyna się moje sezonowe zimowe choróbsko :( dzisiejszy dzień zaliczam do nieudanych, ot co!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Zimowo ale stabilnie

Nie wierzę, waga stoi w miejscu! 58.2 -_- ! Po co mi były te dwa dodatkowe talerze zupy wczoraj! Co prawda nie ćwiczyłam za dużo, ale cały dzień sprzątałam, prałam, prasowałam, łaziłam, trochę się porozciągałam i właściwie przez cały czas byłam na nogach. Jak to się stało?! Może to przez ten obiad. Ugotowałam sobie barszcz czerwony, zjadłam cały na raz. Wiedziałam, że tak sie to skończy więc zrobiłam w małym garczku, ale i tak wyszły z tego trzy talerze. Ale on był przecież na nóżce kurczaka i bez ziemniaków, uszek, krokietów czy bóg wie co sie jeszcze dodaje do takiego barszczu. Dzisiaj będzie lepiej. (Matko jakie to glupie, przecież bardzo dobrze wiem, że tak szybko się nie chudnie. Moja psychika zaczyna mnie przerażać)

Zima, zima, zima... śnieg...
Mam rym dla zimy,
Zimo...
...pierdol się.

Siedzę i palę te papierochy, jeden za drugim, a przecież tak bardzo chcę być piękna. Wydaję pieniądze na maseczki, kremiki, peelingi, dupy maryni a palę jak smok. Gdzie tu sens, gdzie logika?! Zamiast uczyć się do kolosa i zerówki na jutro obejrzałam film, po raz pierwszy znalazłam film idealny, Siedem dusz...a potem przeczytałam recenzję na filmwebie. To już druga bzdurna recenzja na tej stronie. Pierwsza dotyczyła Małżeństwa i ich przekleństwa, gdzie niejaka Maja Katz popisała się takim rasizmem, że aż wstyd. Film wg niej był zły bo reżyser obsadził wszystkie role czarnymi aktorami. CO Z TEGO JA SIĘ PYTAM! Ok pierwsza część mi się nie podobała, ale dlatego, że była nudna, a dla pani Mai było za dużo czarnoskórych. Na szczęście ktoś to zgłosił i recenzja została złagodzona do kilku rasistowskich wstawek. Ale żeby mieszać z błotem Siedem dusz? Tego nie nigdy nie zrozumiem. W każdym razie polecam film, nawet ja miałam łzy w oczach.

Mam wrażenie, że dzisiejszy dzień będzie dobrym dniem :) nawet pomimo śniegu, cel na dziś-nie spóźnić się znowu na gramatykę, napisać opowiadanie na jutro, nie pojechać jeść na mieście, w ogóle wrócić pieszo do mieszkania, UCZYĆ SIĘ.

"Smutne jest to, że ludzi są biedni, bo jeszcze nie zdecydowali, by być bogatymi. Mają nadwagę, bo jeszcze nie zdecydowali, by być szczupłymi i sprawnymi fizycznie. Nieefektywnie marnują czas, bo nie zdecydowali jeszcze by być bardzo produktywnymi we wszystkim, co robią".
                                                                   Brian Tracy

niedziela, 12 stycznia 2014

It's gonna be a lovely day

Tak, osiągnęłam pierwszy cel, 58 kg. Ok, wiem, zrobiłam to czysto psychologicznie, zważyłam się wczoraj na wieczór, kiedy byłam przesadnie najedzona, wypiłam morze herbaty, wody i stanęłam na wadze w pełnym ubraniu.Aczkolwiek zrobiłam to specjalnie, to jednak satysfakcja jest ;) półtora kg w dół. Cudownie, oszukałam samą siebie, wreszcie mi sie udało.

Jeśli mogłabym porozmawiać z kimś o moich uczuciach to co bym powiedziała...
O przytłaczającym uczuciu osamotnienia i strachu przed bolesnym odrzuceniem, nie tylko w relacjach damsko-męskich, każdej głębszej relacji się boję. Nie wiem jak ludzie są w stanie ze mną wytrzymać, moją największą wadą jest zbyt duża inteligencja, wiem o tym i często zwyczajnie irytuje mnie głupota ludzi nawet przy najmniejszej pierdółce. Robię się wtedy chamska i nieprzyjemna. Sama ze sobą nie moge wytrzymać, nawet teraz! Ale o tym nikt się nigdy nie dowie, to brzmiałoby zbyt arogancko...

O moim dystansie do ludzi? Mam typowo hiszpański temperament, jak jest mi z kimś dobrze to jest dobrze, jestem szczęśliwa i kocham tę osobę najbardziej na świecie. A na drugi dzień jeśli ta osoba ma do mnie jakieś pretensje, problem czy zwyczajnie jest na mnie zła, momentalnie mi przechodzi i robie się zimna, obojętna, wyzuta z emocji. Ale o tym też nikt nigdy się nie dowie, wiem że wydałabym się niegodna zaufania...

A może o zbyt niskim poczuciu własnej wartości? Jeśli ludzie ocenialiby się nawzajem skalą oceniania z głupich amerykańskich filmów, sama sobie dałabym 8... ale to tylko przy ludziach, w głębi serca uważam że nawet połową z tej skali nie jestem, nie mam nic do zaoferowania oprócz ciągłego użalania się nad sobą. Boże jakie to żałosne, kiedy to wróciło, już myślałam że to bezpowrotnie minęło, zamartwianie się i dołowanie. A może to nigdy nie zniknęło, może tylko zdusiłam to w sobie, w środku a teraz zwyczajnie wychodzi? Ale do tego też nigdy się nie przyznam, nie lubię litości...

Straciłam tyle czasu na zamartwianiu się, obsesyjnym myśleniu o jedzeniu, odchudzaniu, depresji i kiedy juz mi się prawie udało o tym zapomnieć, znowu wracam. Po co to sobie robię, tuż przed sesją! Zaczynam się poddawać, myśleć że od tego juz nie ma ucieczki, że ta cała walka od dwóch lat jest bez celu, że do końca życia juz będę psychicznie uzależniona od przeczyszczaczy. Tak, jestem uzależniona, za każdym razem jak cos jem myślę o tabletkach przeczyszczających. Juz się tak przyzwyczaiłam do tych myśli że przestałam na nie powoli zwracać uwagę. Ale jak sięgam pamięcią od czasu jak przestałam to gówno brać, po kazdym posiłku odzywa się taki cieniutki złośliwy głosik: "no dawaj, jedna tabletka, raz weźmiesz i będziesz czysta, już nie bedziesz musiała myśleć o tym jedzeniu w żołądku". Tak, bulimia to nadal mój problem.

Lubię poranki, ranek daje mi nadzieję, że może jednak uda mi się dobrze spożytkować dzień :) mnóstwo planów, jeden nawet udało mi się zrealizować... zrobiłam pranie! Jeszcze tylko posprzątam pokój, pouczę się do kolosa i zrobię zajebiście niskokaloryczną, lekką zupę, której zjem góra dwa talerze a nie jak zwykle cały gar! :) To będzie udany dzień

sobota, 11 stycznia 2014

Wiatr ze wschodu

Znowu powracam. Miałam tyle planów na nowy rok, zrobię tyle rzeczy, no ale niestety nie udało się, chociaż to nie jest akurat niespodzianką. Najbardziej denerwuje mnie jednak fakt, że znowu powracam do pro any. Nie mogę się temu oprzeć, to działa jak narkotyk... cały czas myślę o schudnięciu i tylko ta metoda wydaje mi się skuteczna. Miałam wejść tylko na chwile na parę blogów, popatrzeć i zastanowić się nad sobą, ile straciłam, ile życia mnie ominęło. Chciałam zająć się żonglerką, poikami, akrylem, tak na poważnie, niestety nie mogłam bo przecież bulimia, bo waga, bo jestem gruba, brzydka, nie będę wychodzić z domu, przecież ludzie na mnie będą patrzeć a w takim stanie nie mogą! Żałosne, dlaczego nie mogę robić tego co chcę, co mnie interesuje. A teraz mam 22 lata i nie wiem czy przypadkiem już nie jest za późno na robienie takich rzeczy jak zabawa piłeczkami, czytanie władcy pierścieni czy nauka hiszpańskiego. Dlaczego ja tu dzisiaj weszłam?! Ostatni raz wyznaczam cel, ostatni raz będę do niego dążyć, obiecuję.

Znowu robię to dla faceta. Wiecznie zakochana Mrówka, eeeeh nie wiem czy to kiedys się skończy takie platoniczne zakochiwanie sie w kimś, kogo i tak nie będę mogła zdobyć. Nie mówię o jednorazowym przespaniu się, bo to akurat żadna sztuka. Mówię o prawdziwej miłości, kiedy facet nie widzi życia poza mną. Nie mogę jakoś uwierzyć że to może się kiedykolwiek wydarzyć. Mówią, że każda potwora... ale jakoś w to nie wierzę. Boję się, wiem, jestem tchórzem i nie wiem jak sie z tego wyleczyć. Chcę go mieć ale nie wiem czy to by przetrwało. Jestem głupia.

waga- 59.8 kg